Nie pierwszy raz zdarza mi się natrafić w polskiej prasie na dziwolągi słowne związane z nazwami obcojęzycznymi. Z racji swojego zawodu najczęściej natrafiam na tego typu "kwiatki" w serwisie Polskiej Agencji Prasowej, a za ich pośrednictwem oryginały wiadomości - nierzadko bez korekty - trafiają na portale internetowe, np. Gazeta.pl. Ostatnio przeczytałem w "Polityce", że ktoś tam urodził się i wychował na "amerykańskim Long Island". Co to ma w ogóle znaczyć? Tomasz Zalewski z PAP pomylił nazwisko znanego w Nowym Jorku właściciela nieruchomości i zamiast Larry Silverstein napisał Silberstein. Ale właściwie who cares? Przeszło przzez korektę, bo właściwie dlaczego miałoby nie przejść. Przecież korektorka nie musi znać "zagranicznych" nazwisk. Swojego czasu poirytowany takimi błędami napisałem e-mail do "Polityki". To był numer, w którym znalazłem 3 takie "michałki". Odpowiedź dostałem miłą, że zwrócą na to uwagę.
Albo w "Dzienniku" - nie odróżniają Waszyngtonu od stanu Waszyngton, pisząc o miejscowości Tacoma pod Waszyngtonem :) Długo nie zapomne też, jak polska dziennikarka Reutersa pomyliła w angielskojęzycznej depeszy powstanie warszawskie z powstaniem w getcie. Ale to już inna para kaloszy. Według mnie puszczanie takich bąków to jest po prostu ignorancja dla czytelnika i kompromitacja dla gazety. To tak jakby ludzie w Polsce w znajmości świata i języka angielskiego zatrzymali się na "Senkju". Ale co zrobić, kiedy dziś każdy może być dziennikarzem...
Tuesday, May 1, 2007
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
2 comments:
Tez tak uwazam i bardzo nad tym ubolewam Panie Marcinie ~
~pozdrowienia z Polski :)
w tym kontekście to użyłbym raczej określenia "robienie byków", czyli robienia nieświadomych błędów w tekście a nie "puszczanie bąków", co jest raczej świadomą czynnością mającą na celu "zepsucie atmosfery"
Post a Comment